728 x 90

Telegram: Polski Sedes, czyli poufne rozmowy polityków

Telegram: Polski Sedes, czyli poufne rozmowy polityków

Czy mamy jeszcze szanse na Toyotę w Polsce? Kto dopuścił się zdrady tajemnicy wojskowej, a kto tajemnicy przedsiębiorstwa, kto w tym „pomagał” i czy coś realnie im za to grozi? O tych i wielu innych „poufnych” rozmowach dowiesz się z artykułu Marzeny…

Jedną z wad komunikatorów internetowych jest to, że nie posiadają odpowiedniego szyfrowania przesyłanych treści. Z rosyjskim produktem „Telegram” jest inaczej. Platforma powstała w 2013 roku. Jej twórcą jest Paweł Durow zwany „rosyjskim Zuckerbergiem” (stworzył także platformę VKontakte, będącą odpowiedzią na Facebooka).

Komunikator z ukrytą ideą?

Telegram.org jest aplikacją służącą do przesyłania wiadomości, zdjęć, filmów i plików różnego typu (doc, zip, mp3 itp.). Umożliwia tworzenie grup do 200 000 użytkowników a także zakładanie kanałów, które mogą wysyłać wiadomości do nieograniczonej liczby odbiorców. Wykorzystuje tzw. szyfrowanie end-to-end. Oznacza to, że wyłącznie osoby komunikujące się mogą odczytać wiadomości. Dostawcy Internetu (bądź autorzy komunikatora) nie mogą uzyskać dostępu do kluczy szyfrujących potrzebnych do rozszyfrowania konwersacji. Komunikator od założenia cieszy się popularnością – w styczniu 2021 roku przekroczył 500 milionów aktywnych użytkowników. Jest jedną z niewielu platform komunikacyjnych, które uważa się za produkt porównywalnie atrakcyjny, co wytwory z Doliny Krzemowej. To ogromne uznanie być traktowanym na poziomie zaawansowania centrum amerykańskiego sektora zaawansowanych technologii.

Ta społecznościowa aplikacja jest bardzo popularna w Rosji, Brazylii, Malezji i Indiach. Od początku była wykorzystywana w obszarze politycznym. Z uwagi na elastyczne podejście firmy do zamieszczanych treści i brak współpracy z służbami sprawiły, że korzystały z niego siły opozycyjne w wielu krajach. Telegram ma niestety także swoją ciemną stronę. Wykorzystują go również przestępcy i organizacje ekstremistyczne na całym świecie. Każdy może tam pisać co chce, a to przyciąga przestępców i organizacje ekstremistyczne na całym świecie.

W porównaniu do innych komunikatorów – aplikacja nie cenzuruje zamieszczonych w niej treści zaś właściciel odmawia władzom dostępu do danych użytkowników. Co do adresu siedziby – oficjalnie mówi się, że znajduje się ona w Dubaju. Jednak wszystko wskazuje na to, że to fikcyjny adres. Nie wiadomo też, ilu pracowników zatrudnionych jest w Telegramie – z uwagi na bezpieczeństwa nie ujawnia się ich nazwisk.

Gdy poufna rozmowa staje się jawna

Od połowy 2021 roku, przez wiele tygodni na komunikatorze Telegram wyciekały dokumenty (maile, listy itp.) polskich polityków. Wprawdzie oficjalnie nie potwierdzono czy są to faktycznie wyciekłe wiadomości. Jednak służby specjalne informują, że na pewno doszło do cyberataku na ich konta mailowe.

Powstał nawet specjalny kanał o nazwie Poufna Rozmowa (zwany najpierw Polskim Sedesem), który publikował treść rzekomo wyciekłych maili. Kanał śledziło tysiące osób. Swego czasu regularnie pojawiała się na nim korespondencja, jaką wymieniali ze sobą premier, szef KPRM, jego doradcy, ministrowie i urzędnicy. Wiadomości dotyczyły istotnych zagadnień dotyczących naszego kraju, np. wojskowych opracowań dotyczących dronów, broni przeciwpancernej i nowych systemów uzbrojenia, działań w ramach walki z pandemią koronawirusa, pojawiały się nawet rozważania wysyłki wojsk na ulice podczas strajków po decyzji Trybunału Kotletowej w sprawie aborcji i wiele innych ważnych tematów.

Zaczęło się w październiku 2020 roku od domniemanego przejęcia konta mailowego szefa Kancelarii Premiera – Michała Dworczyka. Potem wyciekały treści maili innych polityków.

Poufne plany Toyoty o wyłączeniu produkcji silników do japońskich aut w Wałbrzychu – wyciek maili Dworczyka na Telegramie

Jeden z wyciekłych maili opublikowanych przez kanał Poufna Rozmowa na stronach Telegrama dotyczył planów Toyoty związanych z produkcją samochodu elektrycznego w Polsce. Na podstawie treści wiadomości przypuszczano, że została ona napisana przez ministra Michała Dworczyka i skierowana do premiera Morawieckiego oraz Krzysztofa Michalskiego (zastępca dyrektora Biura Prezesa Rady Ministrów).

Jak powszechnie wiadomo, Toyota ma w najbliższych latach stawiać w Europie fabrykę samochodów bateryjnych. Do tej pory rozważano Czechy jako najlepszą lokalizację tego przedsięwzięcia.

Z wyciekłego maila wynikało, że minister Dworczyk oraz wspomniany Krzysztof Michalski spotkali się już w tej sprawie z polskimi przedstawicielami Toyoty, którzy mieli poinformować o planach zakończenia produkcji silników w Wałbrzychu do 2025 roku. Tymczasem zatrudnionych jest tam ponad 900 pracowników!

Wg załączonego maila, Dworczyk proponuje aby polski rząd wyszedł z inicjatywą do Toyoty utworzenia wspólnego przedsięwzięcia przy produkcji samochodów elektrycznych. Polska strona miałaby wnieść do współpracy grunt i środki na rozwój, a Japończycy płytę podłogową dla polskiego samochodu elektrycznego Izery.

W fabryce równolegle produkowane byłyby auta: Izera i Toyota. Produkcja miałaby odbywać się w odległości 50 km od Wałbrzycha. To pozwoliłoby przejść pracownikom z wygaszanej fabryki silników w miejsce nowej inwestycji.

Szef KPRM uświadomił, że wadą takiego rozwiązania będzie ogłoszenie zmiany lokalizacji, które może nastąpić dopiero za po kilkunastu miesiącach, gdyż w międzyczasie mogą pojawić się inne inwestycje. Jednak pozytywnych aspektów znalazł zdecydowanie więcej:

  • zaufany partner z płytą samochodu
  • mniejsze zaangażowanie finansowe ze strony Polski
  • partnerstwo polityczno międzynarodowe
  • samochód osobowy montowany w Polsce
  • zachowanie pracowników z Wałbrzycha

Mail zakończony został pytaniem do Mateusza Morawieckiego o zgodę na kontynuowanie tego tematu i prośbą o przejęcie rozmów przez premiera z kierownictwem globalnego koncernu.

Podejrzana cisza w eterze

Choć afera przyczyniła się do sporego rozgłosu w mediach – żadna z poniższych osób oficjalnie nie skomentowała tej sprawy:

  • przedstawiciele spółki ElectroMobility Poland (odpowiada za projekt polskiego samochodu elektrycznego Izera)
  • polski oddział Toyoty
  • przedstawicieli Kancelarii Prezesa Rady Ministrów
  • dyrektor ds. komunikacji i rozwoju biznesu w EMP
  • rzecznik prasowy Toyoty
  • rzecznik prasowy rządu

Nikt!

Medialna cisza w tak dużym temacie tylko może być potwierdzeniem, że przypuszczalnie wyciekłe maile niekoniecznie są „rzekome”.

Tymczasem we wrześniu br na Śląsk przywieziono dwa prototypy Izery – modele hatchback i SUV. Miała to być okazja do realizacji spotów na potrzeby kampanii reklamowej a także rozpoznanie oceny Polaków i przekonanie się spółki ElectroMobility Poland, że model się spodoba.

Okazuje się, że fabryka Izery ma powstać… w Jaworznie, w miejscu, gdzie obecnie rośnie las. Na tą potrzebę w tym celu zmieniono prawo, które pozwoli pozyskiwać grunty Lasów Państwowych pod takie inwestycje. Można? Można! Spółka informuje, że lokalizacja w Jaworznie jest najlepsza spośród 30 w całym kraju. Na Śląsku oprócz siły roboczej, jest duża liczba zakładów produkujących podzespoły do samochodów. Zatem nie w Wałbrzychu a w Jaworznie miałaby stanąć fabryka Toyoty, w której powstawałyby elektryczne modele tej marki.

Podobno zakończono już rozmowy w sprawie zakupu platformy technologicznej (napęd i układ hamulcowy). Mówi się, że producentem będzie któryś z wielkich koncernów motoryzacyjnych. Prezes ElectroMobility Poland milczy w tym temacie. Warto jednak wspomnieć, że spółka podpisała ze Skarbem Państwa umowę inwestycyjną. Na jej mocy państwo obejmie nowe akcje spółki o wartości 250 mln zł. Umowa i wzmocnienie finansowe ElectroMobility Poland umożliwi realizację kolejnego etapu rozwoju projektu polskiej marki samochodów elektrycznych. Podwyższony kapitał zakładowy spółki wpłynie znacząco na emisję nowych akcji. Ich zakup będzie całkowicie pokryty ze środków pochodzących z Funduszu Reprywatyzacji. Te zaś zostaną przeznaczone m.in. na rozpoczęcie współpracy z dostawcą platformy technologicznej. Puzzle się same układają. Opierając się na mailach Dworczyka można już obstawiać zakłady, kto będzie dostawcą 😉

Zdrada tajemnicy wojskowej

Innym razem kanał Poufna Rozmowa ujawnił wiadomość kierowaną do Michała Dworczyka przez oficera Wojska Polskiego – Krzysztofa Gaja. W rzekomej wiadomości zamieszczony był opis prezentacji produktu grupy MCz-Magnetron w ramach Sił Zbrojnych na poligonie w Ustce.

„Nasze wystąpienie zawierało krótkie omówienie konstrukcji i własności produktu z wyświetleniem filmu o skuteczności jego działania na odległościach 800…2100 m (…) Osiągnięcie to zostało podsumowane oklaskami!” – można było przeczytać.

Oficer informował ministra, że uczestnicy przedstawienia byli pod wrażeniem świetnej współpracy przemysłu i uczelni. Jednak szczególną uwagą przykuł fakt braku wiedzy kluczowych osób w MON na temat produktów projektu i programu. „Odniosłem wrażenie, że przedstawiciele w ZN NCBiR mogliby dołożyć więcej starań i przekazywać więcej informacji o projekcie do organów MON np. przez Departament Innowacji” – pisze oficer.

Korespondencja zawierała plan spotkań wojskowego z przedstawicielami Straży Granicznej i Wojsk Obrony Przeciwlotniczej a także plan projektu… baterii przeciwlotniczej „Noteć”.

Od czasu zamieszczenia tej informacji na Telegramie w kolejnych dniach pojawiały się screeny wiadomości wysyłanych rzekomo z konta e-mail Michała Dworczyka. Wśród nich znalazły się poufne informacje dotyczące uzbrojenia polskiej armii zdradzające szczegóły negocjacji z innymi państwami w zakresie obronności.

Tajemnica przedsiębiorstwa

Za złamanie tajemnicy przedsiębiorstwa grozi odpowiedzialność karna – tak mówi art. 23 ust. 1-3 Ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji oraz art. 266 Kodeksu karnego. Ale tych, którym bliżej do władzy, zapisy te chyba nie obowiązują. W każdym razie można tak wywnioskować z wiadomości jaka pojawiła się na łamach Telegrama 22 czerwca br.

W czerwcu 2020 roku na kanale Poufna Rozmowa zamieszczono opracowanie Zakładów Zbrojeniowych MESKO na temat prototypowego lekkiego przeciwpancernego pocisku kierowanego (PPK) „Pirat”. Projekt ten konstruowany był przez z Mesko S.A. we współpracy z Wojskową Akademią Techniczną, CRW Telesystem Mesko i ukraińską firmą DKKB Łucz. Autor treści pozostał nieznany (są domysły, że mógł to być pracownik zakładów MESKO), wiadomość kierowana była do ministra Dworczyka.

Wg oficjalnych informacji wynikało, że projekt nie jest gotowy i nadal jest na etapie rozwojowym.

Tymczasem ujawniona prezentacja wskazywała, że polski system przeciwpancerny jest już praktycznie skończony. Dokument opisuje zastosowanie „Pirata”, jego parametry techniczne, przeznaczenie, koszty taktyczno-techniczne wyrzutni i samego pocisku, a także stan realizacji.

W mailu przedstawiono zalety opracowywanego pocisku: niska waga i daleki zasięg. Opisano szczegóły: wyrzutnia ma być obsługiwana przez dwie osoby. Pociski będzie można odpalać z ramienia, stojąc lub klęcząc. Rakietę można także zamontować na trójnogu lub pojeździe…

W dokumencie porównano trzy produkty: izraelskiego „Spike”, system opracowany w Mesko – „Pirat” i „Javelin” – amerykański ręczny przeciwpancerny. Porównano systemy naprowadzania, głowice i standardowy tryb użycia poszczególnych systemów przeciwpancernych, ich zasięgi, przebijalność pancerza, wagi i koszty.

W zastawieniu „Pirat” wypadł słabo. Ma mniejszą moc uderzeniową i może mieć znacznie większe problemy ze zwalczaniem czołgów podstawowych 4. i 5. generacji. Problemem jest także brak głowicy tandemowej.

Autor maila, podkreślał, że nadal jest to produkt prototypowy, który można rozwijać, ulepszać i doposażać. Ponadto „Pirat” nie służyłby do identycznych zadań co „Javelin” i „Spike”.

Treść wiadomości ujawniała, że polska armia ma około 3,6 tys. pocisków typu „Spike” i ok. 260 wyrzutni, i że trwają nowe dostawy tego sprzętu. „Javelinów” jest natomiast 180 pocisków i 60 wyrzutni. I tu trwają negocjacje ze stroną amerykańską, aby dostaw tego sprzętu było w przyszłości więcej.

W podsumowaniu autor maila pisze o braku zainteresowania wspomnianym sprzętem ze strony resortu obrony. Bez deklaracji zapotrzebowania ze strony MON i Sił Zbrojnych RP na produkt taki jak »Pirat«, w projekt nie będą inwestowane dodatkowe środki i pozostanie on prototypem”. Mail kończy się prośbą skierowaną do ministra Dworczyka o spotkanie z przedstawicielami producenta.

Przerażenie w oczach polskiej armii

Przedstawiciele polskiego wojska wyciek takich dokumentów ocenili jednoznacznie: zdrada tajemnicy wojskowej. Wprawdzie niektóre informacje z dokumentu były publiczne, jednak są tam też te, które szkodzą bezpieczeństwu państwa. Szczególnie dotyczące planów współpracy z Izraelem w sprawie pozyskiwania pocisku przeciwpancernego.

Zmieszano aspekty techniczne sprzętu z aspektami użycia operacyjnego, pokazano pole potencjalnej współpracy wojskowej. W dokumencie zostały pokazane słabe punkty systemu.

Ujawnienie w/w informacji jest obnażeniem stanu bezpieczeństwa państwa i możliwości polskiego przemysłu zbrojeniowego. Wyciek takich dokumentów stanowi zdradę tajemnicy wojskowej… jednak ta historia nie ma ciągu dalszego. Wniosek? Na szczeblu państwowym Kodeks Karny nie obowiązuje.

Co ciekawe w tym samym czasie (tj. w czerwcu 2021 roku) na łamach MILMAG (branżowy serwis informacyjny skupiający się na zagadnieniach m.in. z zakresu obronności i przemysłu zbrojeniowego) pojawiła się informacja…: Mesko SA zakończyło realizację zawartej z Agencją Rozwoju Przemysłu umowy na opracowanie i wdrożenie lekkiego systemu ze sterowaną rakietą o zasięgu 2,5 km, znanego szerzej pod kryptonim Pirat.

Z ostatnich wydarzeń…

Konto na Telegramie publikowało wiele ciekawych rozmów polityków stojących na czele polskiego rządu również w tematach bliskich sercu większości rodaków. Była zatem korespondencja dotycząca działań podejmowanych przez rząd w ramach walki z pandemią koronawirusa. Z innej wiadomości można było dowiedzieć się, że rząd rozważał wysłanie wojska na ulice podczas ubiegłorocznych strajków po decyzji Trybunału Kotletowej w sprawie aborcji.

Kto za tym stoi?

Polskie służby zaczęły szeroko informować, że za atakami na konta polityków stoją działania rosyjskich służb specjalnych. Ich celem miałaby być destabilizacja sytuacji politycznej w krajach Europy Środkowej. Na liście 4350 zaatakowanych adresów znalazło się ponoć ponad 100 kont, z których korzystają osoby pełniące funkcje publiczne – członkowie byłego i obecnego rządu, posłowie, senatorowie, samorządowcy. Atak dotknął osób pochodzących z różnych opcji politycznych, a także pracowników mediów i organizacji pozarządowych.

Rzecznik rządu Piotr Müller podkreślił, że skala ataków jest szeroka i dotyczy nie tylko ministra Dworczyka. Po tajnym posiedzeniu Sejmu wydano oświadczenie, że analizy polskich służb specjalnych pozwalają na stwierdzenie, że cyberatak mógł zostać przeprowadzony z terenów Federacji Rosyjskiej.

Prawda czy fałsz?

Całkiem możliwe, że minister Dworczyk padł ofiarą ataku phishingowego, polegającego na wyłudzeniu danych logowania. Wśród najpopularniejszych metod takiego ataku wymienia się wysyłanie fałszywych e-maili lub przekierowywanie na fałszywe strony internetowe. Atak atakiem, ale czy maile były fałszywe, czy może jednak tylko… skradzione? Patrząc na sytuację w kraju i na to, że niczego nie możemy być pewni, można przyjąć najgorszy scenariusz. A jeśli była to tylko kradzież danych do logowania a sama treść maili jest prawdziwa? W każdej plotce zawsze jest część prawdy…

Cdn..?

Polski rząd usilnie interweniował, aby zablokować rozpowszechnianie treści ze skrzynki mailowej ministra Michała Dworczyka i innych polityków. Poskutkowało to tylko na chwilę. W lipcu br kanał Poufna Rozmowa nagle zniknął… ale tylko po to, by wrócić ponownie z jeszcze większą mocą. Materiały z prywatnej poczty elektronicznej ministra po krótkim czasie były ponownie dostępne na Telegramie. Po zablokowaniu kanału „POUFNA ROZMOWA” powstała nowa grupa, tym razem pod nazwą „Poufna”. Mimo gróźb prokuraturą twórcy zapowiadają kontynuację publikacji tajemnic krajowej polityki.

Polski rząd może zamknąć kolejny kanał i kolejny, który go zastąpi. Ale nie tędy droga. Może polska władza wpadnie na pomysł żeby „przykrócić” wolność medialną w społeczeństwie? A nuż przyjdzie komuś do głowy, żeby nałożyć abonament na korzystanie z internetu lub weryfikować, do jakich zasobów w przepastnej jego sieci mamy dostęp!? Szczerze mówiąc – można się tego spodziewać szybciej, niż kształtowania świadomości w społeczeństwie, edukowania, czym jest bezpieczeństwo informacji i jak chronić się przed cyberatakiem i manipulacją. Tymczasem, póki jeszcze mamy dostęp do informacji – korzystajmy z tego bezpiecznie.